Tym razem było bezkrwawo bo Pani wycięła Pana z listy kandydatów do wyborów w jakimś tam Tarnowie. Ale skowyt się podniósł straszliwy! Tylko zaraz… zaraz… jaka zbrodnia!?
Żadnej zbrodni nie było bo to przecież to ta Pani miała 100% uprawnień do zdecydowania jakich kandydatów zgłosi! To ona według ordynacji wyborczej jest pierwsza po Bogu, a nie żaden jakiś prezes partii, starosta, czy inny srosta. Oni w tym momencie NIC nie znaczą, nie mają żadnego prawa do obsadzania listy! To ta Pani ma pełnię władzy w obsadzeniu listy kandydatami do wyborów i z tej władzy skorzystała. A że nie po myśli starosty, kolegów z partii, prezesa itd. No cóż…
Nie byłoby takich sytuacji gdyby była u nas rzeczywista demokracja a nie władzokracja.
I nie byłoby takiego szumu w mediach i głupiego spijania krzywdy z ust „pokrzywdzonego” starosty przez dziennikarzy, gdyby mieli podstawową wiedzę w temacie, o którym robią wywiad. Przecież od razu jak Pan Starosta zajęczał, że on ułożył inną listę powinno paść pytanie: „Ale jak to inną listę!? Kto Panu dał prawo do układania Komitetowi Wyborczemu swojej listy !?”
I niech się Starosta tłumaczy, dlaczego uważa, że kumoterstwo, układy i nieformalne zabiegi są wg niego ważniejsze niż… prawo.
Od początku Buraczanej żywiłem takie nieśmiałe odczucie ni to zdziwienia ni to rozbawienia, że wymaga się od ludzi złożenia w ciemno podpisów wyrażających poparcie dla rejestracji jakichś list komitetów wyborczych i poparcia kandydatów, którzy są jeszcze… nieznani! Bo w Buraczanej kandydatów wpisuje się na taką listę często tuż przed samym zgłoszeniem jej w PKW. Miodzio prawda? I nikomu z poddanych to nawet nie przeszkadzało!
A gdyby rzeczywiście komuś zależało w Polsce na demokracji to byłoby tak, że lista kandydatów byłaby rejestrowana od razu wraz z komitetem wyborczym i dopiero na taką zarejestrowaną listę powinno zbierać się podpisy. Nie byłoby wtedy takich „skandali” jak ten w Tarnowie.
I tak się dziwię, że to pierwszy taki numer w ciągu tych 20 lat buraczanej „demokracji”.